Monthly Archives: Sierpień 2020

Aksamitna Rewolucja w Czechosłowacji

z trzeciego rozdziału pracy magisterskiej

Demonstracja 17 listopada 1989

Mało było ludzi, którzy mogli przewidzieć, iż system komunistyczny w Czechosłowacji upadnie tak łatwo i tak niewiarygodnie szybko. A już na pewno mało było takich, którzy spodziewaliby się, że bezpośrednim impulsem lawiny wydarzeń, które w ciągu kilku dni położyły kres kilkudziesięcioletniemu panowaniu komunistów, będzie studencka demonstracja w rocznicę antyfaszystowskich manifestacji z roku 1939. I rzeczywiście nic na przełomową chwilę nie wskazywało: demonstracja odbyła się pod patronatem Socjalistycznego Związku Młodzieży (SSM), rocznica była pod względem politycznym dość neutralna.

Opozycja moralnie akcję poparła, lecz się do niej nie przyłączyła, pozostawiając ją studentom. Niekwestionowany autorytet w środowisku dysydentów, V. Havel, wyjechał podczas tych wydarzeń z Pragi, aby wrócić dopiero następnego dnia po południu. Tradycyjna opozycja myślami już była przy dniu 10 grudnia i kolejnej planowanej demonstracji w Dzień Praw Człowieka. Nazajutrz, 18 listopada, po manifestacji przedstawiciele Charty 77 zebrali się w domu D. Němcovej, aby uzgodnić stanowiska wobec wydarzeń z dnia poprzedniego, niemniej atmosfera tego spotkania nie była jeszcze rewolucyjna. (przedstawiciel Charty 77 Saša Vondra opisuje te spotkanie w następujący sposób: „zaczęliśmy pisać zwykły protest”, który miał „dość ostry tekst”, a gdy dwie godziny później uczestnicy tego spotkania chcieli to przygotowane wcześniej oświadczenie przeczytać na spotkaniu studentów artystycznej uczelni DAMU ze swoimi wykładowcami, aktorami i reżyserami z praskich teatrów, okazało się, że studenci DAMU przygotowali swoje własne oświadczenie, które było „radykalniejsze niż nasz tekst […]. Czytać nasz tekst nie było sensu”[1]. Środowisko tradycyjnego dysydentów na początku dostosowywało się wiec do radykalnych żądań studentów, co później, gdy stery rewolucji przejęło Forum Obywatelskie, zrodziło głosy, iż rewolucja została studentom „ukradziona”). Tylko nieliczni spodziewali się, że system runie tak szybko (Po 17 listopada, Pavel Bratinka, członek HOS-u, zatelefonował do znajomego dziennikarza z niezależnej telewizji „Canada” i oznajmił mu, iż „nadciąga burza”. Dziennikarz ów, który jeszcze w listopadzie był w Czechosłowacji, nie dał wiary w słowa Bratinki i do Czechosłowacji nie wrócił, czego później, oczywiście, żałował[2]).

W ulotce zatytułowanej „Weź ze sobą kwiaty”, wzywającej do udziału w demonstracji, przeczytać było można:

„17 listopada przypomnimy sobie pięćdziesiątą rocznicę znanych i tragicznych wydarzeń, do których doszło w związku z pogrzebem studenta medycyny UK, Jana Opletala, zabitego podczas antyokupacyjnych demonstracji 28 października 1939 […], dziewięciu studenckich aktywistów było aresztowanych, około 1 500 studentów trafiło do obozów koncentracyjnych, a czeskie uczelnie wyższe były zamknięte. Jednocześnie po świecie przeszła fala rozgoryczenia, która wkrótce doprowadziła do ustanowienia właśnie tego dnia jako Międzynarodowego Dnia Studentów. Nie chcemy tylko pogrążać się w żałobie, lecz chcemy aktywnie głosić ideały wolności i prawdy, za które uczestnicy tamtych wydarzeń poświęcali swoje życie. Także i dziś ideały te są poważnie zagrożone, a my nie chcemy zhańbić się przed swoimi studenckimi kolegami, którzy za nie tak odważnie walczyli przed pięćdziesięcioma laty”[3].

Fakt, że w demonstracji nie chodziło jedynie o wydarzenia, lecz także o bieżącą sytuację w kraju, podkreślił przedstawiciel niezależnych studentów Martin Klíma podczas swojego wystąpienia 17 listopada na Albertově:

„Obrona wolności – podstawowej wartości w życiu ludzkim, poszanowanie narodowej godności – takie jest posłanie studenckich demonstracji z początku faszystowskiej okupacji. To przesłanie przybywa do nas w dobie, kiedy wielu studentów domaga się wolności, niezależnej egzystencji. Dziś nie będziemy jedynie trwać w żałobie, nam chodzi o teraźniejszość, a jeszcze więcej o przyszłość”[4].

Dla uczestników demonstracji analogia pomiędzy totalitaryzmem nazistowskim a komunistycznym musiała być oczywista, przed pięćdziesięciu laty ich poprzednicy ofiarnie walczyli z nazistami, teraz kolej przyszła na nich.

Pomysł jakiejś niezależnej organizacji studenckiej zrodził się po demonstracjach styczniowych. Celem takiej organizacji była obrona przed represjami studentów, którzy brali udział w demonstracjach, żądanie likwidacji obowiązku nauki marksizmu-leninizmu, czy dopuszczenie do istnienia innej niż Socjalistyczny Związek Młodzieży organizacji reprezentującej studentów. Najbardziej aktywni doszli do wniosku, że rocznicę 17 listopada mogliby organizować sami niezależnie od obchodów oficjalnych. Podczas nieformalnych spotkań studenci ustalili, że trasa pochodu będzie wiodła z Albertova (gdzie mieści się Wydział Medycyny) do centrum (na ulicę Jana Opletala i do parku przed Dworcem Głównym). Po Pradze rozniesiono ulotki, informujące o takiej właśnie trasie planowanego pochodu. Organizowaną manifestacją zainteresowała się Miejska Rada Szkół Wyższych Związku Młodzieży Socjalistycznej, która za pośrednictwem najbardziej radykalnych członków nawiązała kontakt z niezależnymi studentami. Jak wspominał Marek Benda, jeden z organizatorów demonstracji, przedstawiciel SSM Martin Mejstřík „oznajmił, że także zastanawiali się [w SSM] nad podobnym pomysłem [tj. manifestacją] i że oficjalnie manifestację ‚pokryją’. Naszym zadaniem miało być zapewnienie frekwencji, gdyż na manifestację organizowaną przez Związek nikt by nie przyszedł”[5]. Jednym z warunków SSM było niedopuszczenie do tego, aby pochód demonstrantów dostał się do centrum miasta (do ulicy Opletala i na Plac św. Wacława), był to warunek o tyle ciężki do spełnienia, że po Pradze już krążyły ulotki z trasą pochodu do centrum. Niezależni studenci wydrukowali i rozpuścili nowe ulotki ze zmienioną trasą pochodu, ale nie potrafili zapewnić, iż tłum nie ruszy do miasta..

Manifestacja była okazją dla publicznego zaistnienia niezależnych studentów, zorganizowana była wszak przy pomocy progresywnych sił z Miejskiej Rady Szkół Wyższych Związku Młodzieży Socjalistycznej, dzięki czemu była legalna. Martin Klíma, który przemawiał na Albertowie w imieniu Niezależnych Studentów, współpracę z SSM wyjaśnił w następujący sposób:

„Na naradzie z Martinem i Markiem Bendą doszliśmy do wniosku, iż jeśli znów dojdzie do nielegalnej demonstracji, przyjdzie jakieś 5 000 ludzi, którzy, jak dziesiątki razy wcześniej, dadzą się spałować i znów nic się nie zmieni. Jeśli jednak uda się nam zorganizować półoficjalną manifestację, na której będziemy mogli mówić to, co chcemy, przyjdą ludzie, którzy na zakazaną demonstrację nie przyszliby, a nam uda się informować i wpływać na większą ilość ludzi”[6].

Manifestacja rozpoczęła się na Albertowie około godziny 16.

„Gdy się na Albertowie zebraliśmy około w pół do czwartej po południu, nie było tam śladu człowieka, cała ta wielka przestrzeń była po prostu pusta, liście wznosiły się na wietrze, a my mieliśmy nadzieję, że przyjdzie tysiąc, dwa tysiące ludzi, optymiści mówili pięć tysięcy…”[7].

Rzeczywistość przeszła najśmielsze oczekiwania organizatorów, na Albertowie zebrało się około 50 000 osób. Jako pierwszy przemówił dr J. Šárka, który był uczestnikiem pogrzebu Jana Opletala w 1939. „Mówił jasno, rzeczowo: ‚studenci nie poddawajcie się, cieszę się, że walczycie za to, za co my bojowaliśmy wtedy’. Nastąpił ogromny aplauz i donośne wołanie ‚wolności, wolności’, burza oklasków, okrzyki ‚dialog, dialog'”[8]. Jako drugi wystąpił zaproponowany przez studentów prof. Katětov (znany w kręgu niezależnej inteligencji), który przemówił w imieniu środowiska profesorskiego: „mówił długo, omawiał sytuację na wyższych uczelniach, zajmował go problem centralnego zarządzania, wzywał do niezbędnego dialogu, mówił bardzo mądrze, ale w sumie było to trochę rozwlekłe”[9]. Jako trzeci przemówił w imieniu Miejskiej Rady Szkół Wyższych Związku Młodzieży Socjalistycznej J. Jaskmanický, którego przemówienie zostało wygwizdane, a z tłumu dały się słyszeć hasła: „odejdźcie, odejdźcie”. Jako ostatni mówił przedstawiciel niezależnych studentów Martin Klíma, który swoim przemówieniem wzbudził wielki entuzjazm. Na zakończenie przemówienia poprosił zebranych o uczczenie minutą ciszy studentów praskich z 1939 i studentów chińskich z 1989. Po minucie ciszy tłum ruszył na Vyšehrad, gdzie znajduje się cmentarz, na którym pogrzebani są najbardziej zasłużeni dla czeskiej kultury i gdzie miał odśpiewany być hymn narodowy. „Myśleliśmy, że ludzie potem rozejdą się, ponieważ było ciemno, zimno, mgła i wiał wiatr”[10]. Lecz ludzie nie rozeszli się, charakter manifestacji zmienił się; uczestniczących w pochodzie ogarnęła euforia:

„Była to wspaniała atmosfera ogólnej jednomyślności. Ludzie wreszcie zrozumieli, że już nie są sami, że wszyscy myślimy to samo i gdy jesteśmy wszyscy razem, nic złego nam się stać nie może, tak jesteśmy silni”[11].

Organizatorzy nie kontrolowali sytuacji, akcja przybrała spontaniczny charakter, a tłum intuicyjnie zmierzał na Plac św. Wacława, miejsce najbardziej doniosłych wydarzeń w historii kraju. Już wtedy część uliczek od Vyšehradu do centrum była zablokowana przez gotowe do akcji jednostki służb porządkowych. Tłum skierował się ku wybrzeżu Wełtawy i wzdłuż niego zmierzał w stronę Teatru Narodowego, tam skręcił na Národní Třidę, aby dojść do Placu św. Wacława. Okazało się jednak, że Národní Třida stała się pułapką zastawioną przez „białe hełmy”, które zamknęły tę ulicę z dwóch stron. Również ulice odchodzące od Národní były obsadzone przez jednostki gotowe do ataku. Części uczestników udało się odejść, część nie miała możliwości wydostania się z tego kotła. Ludzie siadali na ulicy i zakładali ręce nad głowę, wołając: „Mamy puste ręce. Nie chcemy przemocy. Nie chcemy Chin. Jakeš do kosza. Gestapo Jakeša”. Około 20.40 nastąpił najbardziej zmasowany atak sił porządkowych.

„[…] Ludzie są wpychani do aut, ci, którzy starają się usiąść na ziemi są bezlitośnie kopani i pałowani, porządkowe siły robią sobie między ludźmi uliczki, za pomocą których tłoczą ludzi na siebie; niemiłosiernie, haniebnie ich biją […], ludzie nie mają gdzie iść, duszą się, są między nimi i dzieci, które nie mają jeszcze czternastu, piętnastu lat. Demonstranci są bici po całym ciele, atak się wzmaga, ludzie histerycznie wyją, krzyczą, wielu brakuje powietrza do oddychania, są spychani na arkady przy szkole językowej, na ziemi wala się rozbita kamera brytyjskiej telewizji ABN. Jej operator został pobity i jeszcze tego wieczora pracownicy brytyjskiej ambasady odwieźli go do szpitala we Frankfurcie nad Menem. Wielu udaje się umknąć na ulicę Mikulandską, ale na jej końcu, oczywiście, czekają na nich dalsze jednostki. Bezbronni studenci ze wszystkich praskich uczelni, szaleni strachem, uciekają do pobliskich domów i chowają się w okolicznych mieszkaniach u zupełnie obcych ludzi. Ich liczba w pojedynczych mieszkaniach dochodzi do 120. Ludzie nam pomagają. Do owych fatalnych arkad dobiega pan w średnim wieku i łamiącym się głosem krzyczy: ‚słyszałem w radiu, że was biją. Przybiegłem wam pomóc!”[12].

„Wielu ludzi było poważnie zranionych. Ślady krwi były widoczne na chodniku jeszcze przez parę dni. Dziesiątki pobitych musiało przejść przez oględziny lekarskie, dziesięcioro z nich doznało trwałego uszczerbku na zdrowiu”[13].

W związku z brutalnym atakiem sił porządkowych na demonstrantów rodzą się następujące pytania: czy atak ten był spontaniczną reakcją odpowiadających za działalność sił porządkowych, czy może zdarzenia te były zawczasu reżyserowane? Jeśli był wcześniej jakiś scenariusz, to rodzi się pytanie: kto go wymyślił, lub inaczej: komu mogło zależeć najbardziej na tej bezsensownej przemocy? Jaki był udział w tych wydarzeniach czynników zewnętrznych (szczególnie interesujący jest ślad moskiewski, przede wszystkim zaś udział KGB). Kto wreszcie wydał rozkaz ataku, kto na taki rozkaz wydał zgodę? Nawet po tylu latach brakuje odpowiedzi na te pytania. Powołana 29 listopada 1989 wspólna komisja Zgromadzenia Federalnego i Czeskiej Rady Narodowej, powołana w celu zbadania wydarzeń z 17 listopada, podobnie jak i Parlamentarna Komisja Badająca Wydarzenia z 17 listopada 1989 (tzw. Komisja Rumla) powołana 20 września nie potrafiła odpowiedzieć na główne pytania, bardziej jeszcze zaciemniając i tak nie jasny obraz tamtych wydarzeń[14].

Jeden z możliwych scenariuszy wydarzeń z 17 listopada, aczkolwiek prawdopodobny, to nie mający potwierdzenia w dowodach, zakłada, że brutalny atak na studentów 17 listopada był zaplanowany i służyć miał kompromitacji dotychczasowego kierownictwa partii, a przede wszystkim M. Jakeša. Zwolennicy takiej wersji wydarzeń uważają, że istniała określona grupa wewnątrz StB, która zainteresowana była tym, aby rozpoczął się proces zmian w Czechosłowacji.

„Kto się wtedy spotykał z doradcami sowieckimi tutaj, bądź z tymi u Gorbaczowa, zaświadczy, że Moskwa była zainteresowana w tym, aby i tutaj coś się ruszyło. Jednak tak ostrożnie – towarzysze – aby się to nam nie wymknęło z rąk”[15].

Sowieci, a w tym przypadku KGB, było zainteresowane tym, aby komuniści w Czechosłowacji zachowali tyle władzy, ile się da. Wewnątrz KGB musiano zdawać sobie sprawę, że dni obecnego kierownictwa KPCz są już policzone. Postanowiona więc ratować ten tonący okręt – partię komunistyczną – przed całkowitym zatopieniem. Dzieła takiego dokonać mogli nie starzy aparatczycy, lecz ludzie elastyczni, specjaliści – najlepiej z szeregów StB. Zaszła potrzeba wymienić stare kierownictwo, a sposób znalazł się stary i wypróbowany: prowokacja polityczna, kryzys, rezygnacja starej ekipy, powołanie nowej i w odpowiedniej chwili zahamowanie kryzysu tak, aby nie przeobraził się w klęskę systemu. Ślad moskiewski nie został potwierdzony przez żadną z komisji (inna sprawa, że bardzo trudno udowodnić jakiekolwiek fakty z działalności tajnych służb). Inną okolicznością , która tezie tej przeczyłaby jest fakt, że sowietom nie zależało na sytuacji kryzysowej w Czechosłowacji w czasie, gdy na Malcie spotkali się prezydenci ZSRR i USA, aby kontynuować proces rozprężenia w polityce,. Udział czynników zewnętrznych w wydarzenia z 17 listopada 1989 r. pozostanie, chyba już na zawsze, w sferze domysłów o charakterze publicystycznym.

Wybór demonstracji z 17 listopada jako pretekstu do wywołania sytuacji kryzysowej wewnątrz partii komunistycznej nie mógł być przypadkowy. Mieszkańcy Pragi byli dezinformowani, przypomnijmy: przed demonstracją pojawiły się na ulicach ulotki informujące o tym, że trasa pochodu będzie wiodła z Albertowa do centrum miasta, potem pojawiły się kolejne ulotki zawierające zmianę trasy pochodu z Albertowa na Vyšehrad, gdzieś w świadomości ludzi pozostało przekonanie, że demonstracja zakończy się w centrum, w miejscu tradycyjnych zebrań demonstrantów – na Placu św. Wacława. Biorąc pod uwagę fakt, iż władze zabroniły, aby demonstracje odbywały się w centrum miasta (tj. w okręgu Praga 1), pretekst do wywołania zamieszek był tylko kwestią tego, czy pochód pojawi się w centrum. Jest prawdopodobne, że wśród demonstrantów znaleźli się agenci StB, którzy mieli za zadanie skierować pochód w stronę Placu św. Wacława. Jeszcze zanim manifestanci doszli do Vyšehradu odegrała się na ulicach znamienna scenka: organizatorzy manifestacji namawiali ludzi do tego, aby ci udali się na Vyšehrad, za co zostali obrzucani wyzwiskami przez prowokatorów, usiłujących nakłonić ludzi do pójścia do centrum.

„Grupa studentów z szeregów niezależnych studentów […] starała się przemówić do każdej grupy z transparentem, aby skręcili w lewo, a nie w prawo. […] Później podszedłem do grupy kilkuset ludzi, z której niektórzy – przede wszystkim radykałowie – wahali się, czy nie pójść do centrum miasta. Pokłóciłem się z nimi, nazwali mnie kolaborantem i krzyczeli, że jesteśmy tchórzami.”

wspominał jeden z organizatorów demonstracji Marek Benda[16]. Wśród tej grupy uczestników, którzy wyzywali organizatorów, znalazł się rzeczywisty kolaborant, por. Zifčak, ukrywający się pod fałszywą tożsamością, niejakiego studenta Martina Šmida, o którym jeszcze będzie mowa w tej pracy.

Okazało się jednak, że chyba nawet i bez pomocy prowokatorów demonstracja nie skończyłaby się na Vyšehradzie: „Trasy z Vyšehradu do centrum nie planowaliśmy. Oficjalnie głosiliśmy, że nasza demonstracja zakończy się na Vyšehradzie. Niemniej, intuicyjnie i gdzieś w środku, czekaliśmy na to, aby iść dalej”[17]. To, że siły bezpieczeństwa były przygotowane na to, iż demonstranci pojawią się w centrum, potwierdza były dysydent P. Pithart:

„Nie rozumiałem dlaczego demonstracja była legalna. Przecież było oczywiste, że obchody nie skończą się na Slavině [cmentarz na Vyšehradzie, na którym jest grób poety narodowego Karla Hynka Machy, miejsce docelowe demonstracji, gdzie złożony być miały kwiaty na grobie tego poety i bohatera narodowego]. Uważam wręcz za pewne, że z konfrontacją się liczono i że ją chciały wykorzystać pewne koła w KPCz przeciw swym konkurentom. W przeciwnym razie zachowanie władzy nie miało sensu. Jest też prawdopodobne, że akcja kierowana być mogła z zagranicy. Národní Třída była zaś pierwszy aktem w grze, która przebiegała nie według zamysłów jej autorów, lecz – dzięki aktywnemu wystąpieniu wszystkich warstw społeczeństwa, zupełnie inaczej”[18].

Wystarczyło już tylko skierować pochód na. Národní Třídę, gdzie na studentów czekały już przygotowane do bicia specjalne jednostki ludowych milicji i StB (miedzy innymi przeszkolone w sztukach walki wręcz).

„Przy ogrodzie botanicznym policja zagrodziła drogę do centrum, ale główny prąd manifestacji mógł iść bez przeszkód po nabrzeżu w kierunku Teatru Narodowego, a dalej na Národní Třídę”[19].

To, że jednostki ludowych milicji, poprzez blokowanie ulic kierowały manifestantów na miejsce już wcześniej upatrzone jako najwygodniejsze do przeprowadzenia ataku na demonstrantów, potwierdzają sami demonstranci:

” OS [M. Otahál-Z. Sládek] Jak to było z ukierunkowywaniem pochodu przez policję?

MB [M. Benda] Zablokowana była ulica Vyšehradzka. Gdy wracaliśmy z Vyšehradu, część ludzi chciała zboczyć bezpośrednio na górę, na Karlák [Plac Karola], ale tam też były blokady, dlatego zeszliśmy na wybrzeże.

OS Mamy na myśli sytuację właśnie tam na Vyšehradzie. Czy już tam wcześniej zastawione były jakieś blokady, które ukierunkowywały trasę na dół, na wybrzeże?

MB Tego nie wiem […] Dlatego, że była zablokowana Vyšehradzka zeszliśmy na wybrzeże. Oczywiście, szliśmy trasą najmniejszego oporu…”[20].

Brutalny atak na demonstrantów nie był jedyna niespodzianka przygotowana przez StB, wśród manifestujących znalazł się agent Stb Zifčak, który podawał się za studenta z legitymacją studencka wypisaną na Martina Šmida. Ów agent odegrał dość osobliwą rolę: poturbowany (na niby?) przez policję, został zabrany przez karetę, a lekarz stwierdził jego zgon. Agent ów, niemal jak w filmie, ożył, ale wiadomość o jego „śmierci” obiegła Pragę i zagranicę.

Nie ulega wątpliwości, że kierownictwo ÚV KPCz, przeciw którym mogła być organizowana ta prowokacja, nie było o wydarzeniach informowane w pełni, bądź było od nich skutecznie izolowane. Wspomina Milouš Jakeš:

„Na zebraniu ÚV KPCz 10 listopada 1989 w obecności ministra spraw wewnętrznych F. Kincla przekazywał M. Štěpan informację, z której wynikało, że 17 listopada odbędzie się legalna demonstracja związana w pięćdziesiątą rocznicą znanych wydarzeń, po których doszło do zamknięcia czeskich uczelni wyższych przez okupanta, Powiedziano, że organizatorami będą sami studenci razem ze stołeczną organizacją SSM, że porozumiano się co do miejsca zgromadzenia demonstrujących, co do osób przemawiających i trasy pochodu: z Albrtowa na cmentarz vyšehradzki, gdzie miało być zgromadzenie zakończone […]. W środę, 19 listopada, informacja ministra Kincla o stanie bezpieczeństwa głosiła, iż służby porządkowe są przygotowane na demonstrację, a stanowisko kierownictwa ÚV KPCz, aby nie dopuścić do ataku na demonstrantów, miało być respektowane”[21].

Z fragmentu tego wynika, że kierownictwo nie zostało uprzedzone o tym, o czym zdawali sobie sprawę niemal wszyscy: że na demonstrację przyjdzie wielka masa ludzi i że najprawdopodobniej, przy – bądź bez – pomocy StB, demonstracja przeniesie się do centrum miasta. Poza tym, oczywistym kłamstwem było twierdzenie, że StB respektuje stanowisko kierownictwa ÚV KPCz (o ile w rzeczywistości takie stanowisko istniało), organizacja ta prowadziła już własną grę, w której nie musiała liczyć się ze stanowiskiem Jakeša.

Zresztą kierownictwo i tak nie mogło adekwatnie reagować na wydarzenie, gdyż Kincl, Jakeš, Fojtík wyjechali za Pragę, Ademec był chory, z Pragi wyjechał też Hagenbart.

„Około godziny 18 gen. Lorenc telefonował do mnie do domu z informacją, że akcja przebiega bez problemu. Pomiędzy 21 a 22 znowu do mnie zatelefonował i powiedział, iż uczestnicy próbowali dostać się na Národní Třídę, ale byli na Národní zatrzymani. Doszło do, według niego, oczywistych starć, ale nie spowodowało to istnienia potrzeby interwencji lekarskiej”[22].

Nie jest w tej chwili ważne, kto mijał się z prawdą: Lorenc, który według Jakeša kłamał, czy ten ostatni przypisując kłamstwa Lorencowi. Faktem jest, że pierwszy sekretarz nieświadomy powagi sytuacji, spędzał piątkowy wieczór na urodzinach swojej wnuczki. W niedzielę Jakeš zaś „nie mógł nikogo w Pradze znaleźć”[23]. Natomiast po niedzieli już było za późno, a Jakeš stał się rzeczywistą „dziurą w płocie”. Można więc stwierdzić, że organizatorom tej prowokacji, o ile istnieli, udało się skompromitować najwyższe kierownictwo partii, które wkrótce zmuszone było rezygnować, lecz nie udało im się druga część domniemanego planu, czyli przejęcie kontroli nad całością.

„[Był to] amatorski plan, który nie opierał się o znajomość sytuacji w społeczeństwie. Jego autorzy spodziewali się, że powiedzie się im – dajmy na to – skompromitować część kierownictwa, a proces w danej chwili zahamować”[24].


[1] Rozmowa z Sašą Vondrą przeprowadzona przez M. Otáhala a Z. Sládka [w:] Deset pražských dnů: 17.–27 listopad 1989: dokumentace. Uspožádali M. Otáhal a Z. Sládek, Historický ústav ČSAV a Historická komise Koordinačního centra Občanského fora, Praha 1990, s. 661.

[2] Rozmowa z Pavlem Bratinką, Ibidem, s. 570.

[3] Ibidem, s. 15.

[4] Ibidem, s. 17.

[5] Rozmowa z Markiem Bendą [w:] Ibidem, s. 559.

[6] Rozmowa z Martinem Klímą [w:] Deset, s. 593.

[7] Ibidem, s. 595.

[8] Ibidem, s. 16.

[9] Ibidem.

[10] Ibidem, s. 594.

[11] Ibidem.

[12] Ibidem, s. 18.

[13] Měchýř, J.: Velký převrat či snad revoluce sametová?, Praha 1999, s. 25.

[14] Měchýř, J.: Velký převrat, s. 25-30. Pierwsza z wymienionych komisji pracowała przez ponad pięć miesięcy pod przewodnictwem komunistycznego posła J. Stanka doszła w niektórych punktach do wniosków zupełnie odmiennych niż druga komisja pracująca pod kierownictwem byłego dysydenta J. Rumla (20 IX 1990-10 I 1991), np. komisja Stanka doszła do wniosku, że atak na Národní Třídzie był zaplanowany zawczasu, był reżyserowany, kiomisja Rumla zaś twierdzi, iż nie było to wcześniej planowane (dokładniej komisja ta nie znalazła na potwierdzenie tego faktu żadnych dowodów)

[15] Zpráva o 17. Listopadu: Projev poslance Sněmovny lidu Jiřího Rumla přednesený na 14. Společné schůzi SL a SN dne 22.3.1991, „Listy”, R. 21, nr 3 (1991), s. 17.

[16] Rozmowa z Markiem Bendą [w:] Deset…, s. 562.

[17] Rozmowa z Šimonem Pankiem [w:] Deset…, s. 638.

[18] Rozmowa z Petrem Pithartem [w:] Deset…, s. 647.

[19] Měchýř, J.: Velký převrat či snad revoluce sametová?, Praha 1999, s. 29.

[20] Rozmowa z Markiem Bendą [w:] Deset…, s. 563.

[21] Jakeš, M.: Dva roky generálním tajemníkem, Praha 1996, s. 109.

[22] Ibidem, s. 109.

[23] Ibidem.

[24] Rozmowa z Petrem Pithartem [w:] Deset…, s. 647.